16-04-2016, 13:11
nternet stanowi fundament dzisiejszej gospodarki. Wielu z nas nie wyobraża sobie bez niego życia. Oracle prognozuje, że ten rok będzie dla globalnej sieci przełomowy. Po raz pierwszy w historii natężenie ruchu komputerów w internecie przekroczy bowiem próg 1 ZB (Zettabajta), a w ciągu kolejnych trzech lat ta liczba podwoi się. Zastanówmy się, co by się jednak stało, gdyby sieć nagle przestała działać. Czy czeka nas cyfrowa apokalipsa? Czy natłok danych może "zabić" internet, a internetowy blackout to scenariusz, który może stać się faktem?
Przez wybuchy na Słońcu tracimy łączność z satelitami. Głowy państw cenzurują, filtrują lub blokują w swoich krajach dostęp do internetu "od tak", a 75-letnia Ormianka, szukając złomu, wykopuje kabel optyczny. Kilka ruchów łopatą i przecina go, odcinając tym samym dostęp do internetu ponad 3 milionom ludzi. A to tylko kilka przykładów. Przekonajcie się sami.
Świat offline, czyli co może "zabić" internet?
Marc Elsberg jest autorem poczytnej katastroficznej powieści pod tytułem „Blackout”. Zarysowuje w niej przerażający scenariusz: [b]w całej Europie następuje nagła przerwa w dostawie prądu. Miasta toną w ciemnościach. Jest zima. Po kilku dniach zaczyna się chaos. Doskwiera brak ogrzewania, kłopoty z lekami, jedzeniem i wodą. Czarny scenariusz kreślony przez Elsberga równie dobrze można dopasować do przerwy w dostawie internetu. Gdyby globalna sieć nagle i bezpowrotnie przestała działać, cywilizacja, jaką znamy obecnie, po prostu zawaliłaby się. Nie byłby to już ten świat, który znamy i do którego się przyzwyczailiśmy. Istnieją przynajmniej cztery potencjalne zagrożenia, które mogą doprowadzić do tego stanu i spowodować "śmierć" internetu.
[/b]
Po pierwsze – Słońce. To, co dzieje się ponad 150 mln km stąd, na powierzchni naszej gwiazdy, ma wbrew pozorom naprawdę spore znaczenie dla ziemskich systemów łączności. Głównym zagrożeniem są przede wszystkim rozbłyski słoneczne. Takie jak ten z 1998 roku, kiedy to satelita Galaxy IV, wart około 250 mln dolarów, nagle wymknął się spod kontroli. Podobnie jak kilka innych obiektów tego typu w tym samym dniu. Efekty? Ponad 80 proc. pagerów w Stanach Zjednoczonych przestało działać. Lekarze, managerowie i dostawcy leków – wszyscy nagle przestali otrzymywać powiadomienia na swoje pagery. Szacuje się, że właśnie za sprawą rozbłysków słonecznych w ciągu ostatnich lat utraciliśmy kontakt z aż 12 satelitami orbitującymi wokół naszej planety. Rozbłyski mogą niekiedy być tak silne, że skutkują wywołaniem poważniejszych zagrożeń – burz magnetycznych, spowodowanych nadmierną aktywnością Słońca. Największą z nich, znaną jako rozbłysk Carringtona, odnotowano w 1859 roku. Za jego sprawą doszło do zerwania łączności telegraficznej między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Gdyby taki rozbłysk się powtórzył dzisiaj, internet mógłby znaleźć się w poważnych tarapatach.
Po drugie – cyber-wojna, rozumiana nie tylko jako zmasowane ataki hakerskie (połączone z przejęciem kontroli nad wieloma komputerami czy całymi sieciami), lecz także fizyczne uszkodzenie infrastruktury informatycznej.
Po trzecie – polityka i politycy. Niektórym państwom szczególnie zależy na kontrolowaniu i filtrowaniu treści dostępnych w sieci. Nie wahają się odcinać dostępu do niej swoim obywatelom ani dawkować im odpowiedniej dozy politycznej propagandy. Przykłady? W wyniku powyborczych zamieszek w 2010 roku w Iranie tamtejszy rząd zdecydował się zablokować dostęp do internetu na 45 minut, przypuszczalnie chcąc dokonać filtracji treści na portalach takich jak YouTube czy Twitter. Rok później ten sam scenariusz powtórzył Egipt. Chiny nieustannie od kilku lat starają się stworzyć „własny internet”, odpowiadający oficjalnej ideologii państwa. Ostatnio wspominaliśmy o tym, kiedy Microsoft zakończył pracę nad specjalną wersją systemu Windows 10, która jest dopasowana do rządowych wymagań. Czytaj więcej: Nowości Microsoftu w swoim globalnym systemie oraz chiński Windows 10
Po czwarte – [b]fizyczne uszkodzenie łączności internetowej. Czasami bywa tak, że największym zagrożeniem dla globalnej sieci, łączącej ze sobą miliardy komputerów, bywa pojedynczy człowiek. Kilka lat temu cyfrową apokalipsę przeżyła Armenia. Wskutek niefortunnego incydentu jej obywatele stracili dostęp do internetu na ponad 12 godzin. Hayastan Shakarian, 75-letnia kobieta z Gruzji, państwa zaopatrującego w internet ponad 90 proc. społeczeństwa ormiańskiego, przez przypadek przecięła łopatą przewód optyczny, którym internet płynął do Armenii. Starsza pani, poszukując miedzi do sprzedaży na złomowisku, natknęła się na jakiś przewód na obrzeżach Tbilisi. Postanowiła go wykopać. Kilka ruchów łopatą sprawiło, że pozbawiła internetu ponad 3,2 mln mieszkańców Armenii.
(fot. Thinkstockphotos)
Na szczęście dla Ormian sytuację udało się opanować, a internet powrócił do ich komputerów i smartfonów. Mimo że ormiańska gospodarka doznała szoku i nagle po prostu stanęła w miejscu, to początkową panikę oraz dezorientację obywateli udało się opanować i uspokoić. W międzyczasie Shakarian w rozmowie z policją przyznała się do przecięcia kabla, choć stwierdziła: –
[/b]
- Nie wiedziałam, że zrobiłam coś złego. Ja nawet nie wiem, czym jest ten internet.
Hayastan Shakarian w swojej niewiedzy nie jest odosobniona. Nawet eksperci IT głowią się nad tym, czym właściwie jest dzisiejsza sieć – i jaka czeka ją przyszłość?
Znikający internet
W trakcie panelu dyskusyjnego Przyszłość Cyfrowej Gospodarki Eric Schmidt z Google zmierzył się z pytaniem o przyszłość internetu. Jego odpowiedź była zaskakująca:
– [b]Internet zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń, rzeczy, które nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie zauważysz. Internet zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny.
[/b]Schmidt nie twierdził, że czeka nas koniec internetu w ogóle. Mówił raczej: skończy się internet w takim wydaniu, jakie znamy obecnie. Sam przyznał, że najmocniej wierzy w rozwój „Internetu Rzeczy” (IoT, Internet of Things), czyli połączonej ze sobą sieci autonomicznych smart-urządzeń, które będą zdolne gromadzić informacje o swoim użytkowniku i samodzielnie komunikować się ze swoimi twórcami. Podobnie uważa Satya Nadella. CEO Microsoft twierdzi, że przyszłość internetu, czy też raczej internet przyszłości, przybierze bardziej spersonalizowane formy i uniezależni się od klasycznych komputerów. Jednocześnie, dzięki zastosowaniu nowych rozwiązań, stanie się bardziej przyjaznym i bezpiecznym środowiskiem. Jednym z pomysłów definiujących przyszły internet, jest idea „świata bez haseł” (Password-Free World).
To jest ciekawe! Czterech na pięciu Polaków boi się o bezpieczeństwo swoich danych, wchodząc do internetu. 82 proc. z nas ma obawy dotyczące bezpieczeństwa w sieci.
Nadella rozumie przez nią odejście od haseł jako ciągu znaków wpisywanych z klawiatury komputerowej. Podczas przemówienia w Mumbaju potwierdził, że [b]Microsoft pracuje nad rozwiązaniem, dzięki któremu hasła nie będą już czymś, co można złamać czy zhakować. Wykorzystanie danych biometrycznych ma pozwolić na skuteczniejsze zabezpieczenie interfejsów komputerowych. Scenariusz Password-Free World ziszcza się już teraz w postaci interfejsu Windows Hello, dostępnego w najnowszych komputerach z Windows 10 (np. Surface Pro 4), wyposażonych w kamerę z funkcją rozpoznawania twarzy. Użytkownik jest tu weryfikowany poprzez „skanowanie” twarzy i aby zalogować się do swojego konta, nie musi wpisywać hasła – wystarczy, że spojrzy w kamerę. W testach przeprowadzonych przez serwis The Australian Windows Hello okazał się praktycznie bezbłędny. Na sześciu parach niemalże identycznych bliźniaków, którzy mieli zalogować się na konto w komputerze rodzeństwa, rozpoznawał bezbłędnie prawdziwego właściciela, uniemożliwiając tym samym jego rodzeństwu dostęp do przechowywanych treści.
Z tezą o „zbliżeniu internetu do człowieka” i „ludzkich interfejsach komputerowych”, które staną się możliwe dzięki rozwojowi IoT, trudno się dziś nie zgodzić. IDC szacuje, że globalny rynek Internet of Things powiększa się już w tempie 16,9 proc. w skali roku. Według ich raportu jego wartość w zeszłym roku szacowana była na poziomie 655,8 mld USD, ale w 2020 roku ma sięgnąć już 1,07 bln USD. Do tego czasu na globalnym rynku będzie już blisko 30 mld smart-przedmiotów, dysponujących autonomicznym dostępem do sieci, tzn. posiadających własny, unikalny adres IP. To niemal cztery razy więcej, niż wyniesie populacja ówczesnego świata.
Jednak termin „Internet Rzeczy” może być mylący. To w rzeczywistości internet danych. Gdyby nie one IoT byłby tylko fabryką elektrośmieci. Według szacunków Cisco, do 2018 roku IoT wytwarzać będzie rocznie ponad 400 Zettabajtów danych. Te liczby oznaczają kolosalne przeobrażenia zarówno dla biznesu, jak i zwykłego użytkownika.
[/b]
Cyfrowy zawrót głowy
– Ilość danych w sieci produkowana jest w zawrotnym tempie. W ciągu 24 godzin z okna przeglądarki dociera do nas potencjalnie więcej informacji, niż nasi dziadkowie konsumowali przez całe swoje życie. Internet pęka w szwach od nadmiaru danych i rok do roku powiększa się o ponad 40 proc. Teraz według szacunków Oracle, globalna sieć liczy już ponad 8 Zettabajtów danych. Do 2020 roku powiększy się do 45 ZB. Z epoki Big Data przechodzimy do epoki Huge Data. W 2020 roku na każdego mieszkańca Ziemi przypadnie tym samym ponad 5 GB cyfrowych informacji – tłumaczy Piotr Prajsnar, szef Cloud Technologies, warszawskiej spółki, która stworzyła największą platformę Big Data w tej części Europy.
Natłok informacji w sieci zrodził u niektórych obawę, czy oby na pewno internet wytrzyma eksplozję Big Data. Od samego początku globalna sieć została pomyślana w ten sposób, aby udźwignąć przyszły napór informacji. Nie grozi nam więc „przesycenie” internetu. Wielu mylnie wyobraża sobie globalną sieć jak filiżankę, do której wlewa się herbatę. Po przekroczeniu pojemności herbata wylewa się, ściekając po ściankach. Tymczasem bardziej właściwa byłaby metafora internetu jako studni bez dna: żadna ilość informacji nie zdoła go zasypać (czytaj: uśmiercić). Tymi „studniami bez dna”, dzięki którym internet może rosnąć w dane bez obawy, że któregoś dnia nastąpi implozja, są platformy DMP (Data Management Platforms). To właśnie dzięki platformom magazynującym i przetwarzającym Big Data w chmurze obliczeniowej, internet może rozwijać się spokojnie.
Internet umożliwił narodziny wielu biznesów, które bez niego nie miałyby żadnej ekonomicznej racji bytu. Gdyby zatem zabrakło sieci, wiele firm po prostu nie odnalazłoby się w rzeczywistości offline i byłoby skazanych na porażkę. Ewelina Hryszkiewicz, kierownik produktu Atman (firma jest największym operatorem centrum danych w Polsce) potwierdza, że nawet chwilowy brak dostępu do serwisu oznacza ogromne straty. Przykładem może być zaledwie 40-minutowa niedostępność witryny Amazon, która dwa lata temu kosztowała spółkę 4,8 mln dolarów. To oczywiście przykład giganta, w przypadku którego nawet chwilowa przerwa w funkcjonowaniu generuje kwoty wyrażane w milionach, ale dobrze pokazuje on skalę problemu.
Internetowy blackout równie mocno, co biznes, odczuliby sami użytkownicy, których liczba już teraz przekracza 3,3 mld. Utracilibyśmy bieżący, darmowy i łatwy dostęp do informacji, zdigitalizowanych dóbr kultury, książek, filmów, obrazów czy muzyki. Utrata cyfrowej biblioteki byłaby dziś zapewne bardziej bolesna, niż znany z antyku pożar „biblioteki świata” w Aleksandrii. Utracilibyśmy także naturalnego adresata naszych pytań, jakim jest Google. Ta wyszukiwarka już teraz odpowiada na ponad 100 miliardów zapytań internautów miesięcznie, z czego aż 1,17 mld to zapytania unikatowe. Być może równie mocno ucierpiałyby nasze stosunki ze znajomymi z mediów społecznościowych. Dzisiaj to właśnie komunikatory internetowe, jak np. Skype czy Messenger, stanowią jeden z głównych kanałów komunikacji, a media społecznościowe zaspokajają naszą ciekawość, streszczającą się w pytaniu: „co ciekawego u nich słychać?”. A zawsze coś słychać – według badań DOMO w ciągu minuty użytkownicy Facebooka tworzą blisko 2,5 mln nowych treści: postów, komentarzy, share’ów, lajków, etc.
Internet najważniejszy?
Dane stają się nową walutą biznesową i odgrywają niebagatelną rolę we współczesnych społeczeństwach informacyjnych. Dla niektórych państw sieć stała się tak kluczowym elementem życia, że postanowiły formalnie zapewnić do niej dostęp obywatelom. Tak stało się w Finlandii, która jako pierwszy kraj na świecie uznała internet za „dobro cywilizacyjne”, należące się każdemu człowiekowi. Finlandia zagwarantowała swoim mieszkańcom prawo do minimum jedno megabitowego dostępu do sieci 1 lipca 2010 roku.
Boleśnie efekt internetowego blackoutu w 2007 roku odczuła Estonia. To niewielkie nadbałtyckie państwo zdecydowało, że wszelkie decyzje administracyjne oraz akty prawne będą przechowywane wyłącznie w sieci, na serwerach państwowych. E-administracja okazała się tyleż śmiałym, co i przedwczesnym posunięciem, zwłaszcza biorąc pod uwagę geopolityczne położenie Estonii. Anonimowi cyberterroryści sparaliżowali funkcjonowanie estońskiej gospodarki i polityki atakami typu DDoS (Distributed Denial of Services). Bombardowali estońskie serwery rządowe gigantyczną liczbą zapytań, doprowadzając tym samym do ich przeciążenia. Przejęli i wykorzystali sieć połączonych ze sobą komputerów zainfekowanych złośliwym oprogramowaniem (botnet), do rozsyłania wiadomości-śmieci. Dwa największe estońskie banki, Hansapank i SEB Ühispank, musiały zawiesić usługi on-line i wstrzymać transakcje zagraniczne.
Hryszkiewicz podkreśla, że dzisiaj wcale nie trzeba agresji militarnej, by sparaliżować politykę. Wystarczy odciąć internet, by cały kraj pogrążył się w chaosie. Jej zdaniem nietrudno wyobrazić sobie podobny scenariusz w Polsce – Estonię sparaliżowała seria ataków DDoS, których realizacja nie wymaga specjalistycznej wiedzy informatycznej. Dlatego są one tak groźne. W Polsce ofiarą takich ataków padł niedawno np. Plus Bank, który utracił dane kilkudziesięciu klientów, czy LOT, który z tego powodu musiał tymczasowo zawiesić loty. To dwie duże firmy, które teoretycznie powinny być dobrze zabezpieczone przed podobnymi zdarzeniami, ale jak się jednak okazuje, nie były. Czy staliśmy się zatem niewolnikami internetu? Wygląda na to, że tak.
słk / ct
wp.pl
Przez wybuchy na Słońcu tracimy łączność z satelitami. Głowy państw cenzurują, filtrują lub blokują w swoich krajach dostęp do internetu "od tak", a 75-letnia Ormianka, szukając złomu, wykopuje kabel optyczny. Kilka ruchów łopatą i przecina go, odcinając tym samym dostęp do internetu ponad 3 milionom ludzi. A to tylko kilka przykładów. Przekonajcie się sami.
Świat offline, czyli co może "zabić" internet?
Cytat:Internet zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń, rzeczy, które nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie zauważysz. Internet zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny
Eric Schmidt, Google
Marc Elsberg jest autorem poczytnej katastroficznej powieści pod tytułem „Blackout”. Zarysowuje w niej przerażający scenariusz: [b]w całej Europie następuje nagła przerwa w dostawie prądu. Miasta toną w ciemnościach. Jest zima. Po kilku dniach zaczyna się chaos. Doskwiera brak ogrzewania, kłopoty z lekami, jedzeniem i wodą. Czarny scenariusz kreślony przez Elsberga równie dobrze można dopasować do przerwy w dostawie internetu. Gdyby globalna sieć nagle i bezpowrotnie przestała działać, cywilizacja, jaką znamy obecnie, po prostu zawaliłaby się. Nie byłby to już ten świat, który znamy i do którego się przyzwyczailiśmy. Istnieją przynajmniej cztery potencjalne zagrożenia, które mogą doprowadzić do tego stanu i spowodować "śmierć" internetu.
[/b]
Po pierwsze – Słońce. To, co dzieje się ponad 150 mln km stąd, na powierzchni naszej gwiazdy, ma wbrew pozorom naprawdę spore znaczenie dla ziemskich systemów łączności. Głównym zagrożeniem są przede wszystkim rozbłyski słoneczne. Takie jak ten z 1998 roku, kiedy to satelita Galaxy IV, wart około 250 mln dolarów, nagle wymknął się spod kontroli. Podobnie jak kilka innych obiektów tego typu w tym samym dniu. Efekty? Ponad 80 proc. pagerów w Stanach Zjednoczonych przestało działać. Lekarze, managerowie i dostawcy leków – wszyscy nagle przestali otrzymywać powiadomienia na swoje pagery. Szacuje się, że właśnie za sprawą rozbłysków słonecznych w ciągu ostatnich lat utraciliśmy kontakt z aż 12 satelitami orbitującymi wokół naszej planety. Rozbłyski mogą niekiedy być tak silne, że skutkują wywołaniem poważniejszych zagrożeń – burz magnetycznych, spowodowanych nadmierną aktywnością Słońca. Największą z nich, znaną jako rozbłysk Carringtona, odnotowano w 1859 roku. Za jego sprawą doszło do zerwania łączności telegraficznej między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Gdyby taki rozbłysk się powtórzył dzisiaj, internet mógłby znaleźć się w poważnych tarapatach.
Po drugie – cyber-wojna, rozumiana nie tylko jako zmasowane ataki hakerskie (połączone z przejęciem kontroli nad wieloma komputerami czy całymi sieciami), lecz także fizyczne uszkodzenie infrastruktury informatycznej.
Po trzecie – polityka i politycy. Niektórym państwom szczególnie zależy na kontrolowaniu i filtrowaniu treści dostępnych w sieci. Nie wahają się odcinać dostępu do niej swoim obywatelom ani dawkować im odpowiedniej dozy politycznej propagandy. Przykłady? W wyniku powyborczych zamieszek w 2010 roku w Iranie tamtejszy rząd zdecydował się zablokować dostęp do internetu na 45 minut, przypuszczalnie chcąc dokonać filtracji treści na portalach takich jak YouTube czy Twitter. Rok później ten sam scenariusz powtórzył Egipt. Chiny nieustannie od kilku lat starają się stworzyć „własny internet”, odpowiadający oficjalnej ideologii państwa. Ostatnio wspominaliśmy o tym, kiedy Microsoft zakończył pracę nad specjalną wersją systemu Windows 10, która jest dopasowana do rządowych wymagań. Czytaj więcej: Nowości Microsoftu w swoim globalnym systemie oraz chiński Windows 10
Po czwarte – [b]fizyczne uszkodzenie łączności internetowej. Czasami bywa tak, że największym zagrożeniem dla globalnej sieci, łączącej ze sobą miliardy komputerów, bywa pojedynczy człowiek. Kilka lat temu cyfrową apokalipsę przeżyła Armenia. Wskutek niefortunnego incydentu jej obywatele stracili dostęp do internetu na ponad 12 godzin. Hayastan Shakarian, 75-letnia kobieta z Gruzji, państwa zaopatrującego w internet ponad 90 proc. społeczeństwa ormiańskiego, przez przypadek przecięła łopatą przewód optyczny, którym internet płynął do Armenii. Starsza pani, poszukując miedzi do sprzedaży na złomowisku, natknęła się na jakiś przewód na obrzeżach Tbilisi. Postanowiła go wykopać. Kilka ruchów łopatą sprawiło, że pozbawiła internetu ponad 3,2 mln mieszkańców Armenii.
(fot. Thinkstockphotos)
Na szczęście dla Ormian sytuację udało się opanować, a internet powrócił do ich komputerów i smartfonów. Mimo że ormiańska gospodarka doznała szoku i nagle po prostu stanęła w miejscu, to początkową panikę oraz dezorientację obywateli udało się opanować i uspokoić. W międzyczasie Shakarian w rozmowie z policją przyznała się do przecięcia kabla, choć stwierdziła: –
[/b]
- Nie wiedziałam, że zrobiłam coś złego. Ja nawet nie wiem, czym jest ten internet.
Hayastan Shakarian w swojej niewiedzy nie jest odosobniona. Nawet eksperci IT głowią się nad tym, czym właściwie jest dzisiejsza sieć – i jaka czeka ją przyszłość?
Znikający internet
W trakcie panelu dyskusyjnego Przyszłość Cyfrowej Gospodarki Eric Schmidt z Google zmierzył się z pytaniem o przyszłość internetu. Jego odpowiedź była zaskakująca:
– [b]Internet zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń, rzeczy, które nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie zauważysz. Internet zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny.
[/b]Schmidt nie twierdził, że czeka nas koniec internetu w ogóle. Mówił raczej: skończy się internet w takim wydaniu, jakie znamy obecnie. Sam przyznał, że najmocniej wierzy w rozwój „Internetu Rzeczy” (IoT, Internet of Things), czyli połączonej ze sobą sieci autonomicznych smart-urządzeń, które będą zdolne gromadzić informacje o swoim użytkowniku i samodzielnie komunikować się ze swoimi twórcami. Podobnie uważa Satya Nadella. CEO Microsoft twierdzi, że przyszłość internetu, czy też raczej internet przyszłości, przybierze bardziej spersonalizowane formy i uniezależni się od klasycznych komputerów. Jednocześnie, dzięki zastosowaniu nowych rozwiązań, stanie się bardziej przyjaznym i bezpiecznym środowiskiem. Jednym z pomysłów definiujących przyszły internet, jest idea „świata bez haseł” (Password-Free World).
To jest ciekawe! Czterech na pięciu Polaków boi się o bezpieczeństwo swoich danych, wchodząc do internetu. 82 proc. z nas ma obawy dotyczące bezpieczeństwa w sieci.
Nadella rozumie przez nią odejście od haseł jako ciągu znaków wpisywanych z klawiatury komputerowej. Podczas przemówienia w Mumbaju potwierdził, że [b]Microsoft pracuje nad rozwiązaniem, dzięki któremu hasła nie będą już czymś, co można złamać czy zhakować. Wykorzystanie danych biometrycznych ma pozwolić na skuteczniejsze zabezpieczenie interfejsów komputerowych. Scenariusz Password-Free World ziszcza się już teraz w postaci interfejsu Windows Hello, dostępnego w najnowszych komputerach z Windows 10 (np. Surface Pro 4), wyposażonych w kamerę z funkcją rozpoznawania twarzy. Użytkownik jest tu weryfikowany poprzez „skanowanie” twarzy i aby zalogować się do swojego konta, nie musi wpisywać hasła – wystarczy, że spojrzy w kamerę. W testach przeprowadzonych przez serwis The Australian Windows Hello okazał się praktycznie bezbłędny. Na sześciu parach niemalże identycznych bliźniaków, którzy mieli zalogować się na konto w komputerze rodzeństwa, rozpoznawał bezbłędnie prawdziwego właściciela, uniemożliwiając tym samym jego rodzeństwu dostęp do przechowywanych treści.
Z tezą o „zbliżeniu internetu do człowieka” i „ludzkich interfejsach komputerowych”, które staną się możliwe dzięki rozwojowi IoT, trudno się dziś nie zgodzić. IDC szacuje, że globalny rynek Internet of Things powiększa się już w tempie 16,9 proc. w skali roku. Według ich raportu jego wartość w zeszłym roku szacowana była na poziomie 655,8 mld USD, ale w 2020 roku ma sięgnąć już 1,07 bln USD. Do tego czasu na globalnym rynku będzie już blisko 30 mld smart-przedmiotów, dysponujących autonomicznym dostępem do sieci, tzn. posiadających własny, unikalny adres IP. To niemal cztery razy więcej, niż wyniesie populacja ówczesnego świata.
Jednak termin „Internet Rzeczy” może być mylący. To w rzeczywistości internet danych. Gdyby nie one IoT byłby tylko fabryką elektrośmieci. Według szacunków Cisco, do 2018 roku IoT wytwarzać będzie rocznie ponad 400 Zettabajtów danych. Te liczby oznaczają kolosalne przeobrażenia zarówno dla biznesu, jak i zwykłego użytkownika.
[/b]
Cyfrowy zawrót głowy
– Ilość danych w sieci produkowana jest w zawrotnym tempie. W ciągu 24 godzin z okna przeglądarki dociera do nas potencjalnie więcej informacji, niż nasi dziadkowie konsumowali przez całe swoje życie. Internet pęka w szwach od nadmiaru danych i rok do roku powiększa się o ponad 40 proc. Teraz według szacunków Oracle, globalna sieć liczy już ponad 8 Zettabajtów danych. Do 2020 roku powiększy się do 45 ZB. Z epoki Big Data przechodzimy do epoki Huge Data. W 2020 roku na każdego mieszkańca Ziemi przypadnie tym samym ponad 5 GB cyfrowych informacji – tłumaczy Piotr Prajsnar, szef Cloud Technologies, warszawskiej spółki, która stworzyła największą platformę Big Data w tej części Europy.
Natłok informacji w sieci zrodził u niektórych obawę, czy oby na pewno internet wytrzyma eksplozję Big Data. Od samego początku globalna sieć została pomyślana w ten sposób, aby udźwignąć przyszły napór informacji. Nie grozi nam więc „przesycenie” internetu. Wielu mylnie wyobraża sobie globalną sieć jak filiżankę, do której wlewa się herbatę. Po przekroczeniu pojemności herbata wylewa się, ściekając po ściankach. Tymczasem bardziej właściwa byłaby metafora internetu jako studni bez dna: żadna ilość informacji nie zdoła go zasypać (czytaj: uśmiercić). Tymi „studniami bez dna”, dzięki którym internet może rosnąć w dane bez obawy, że któregoś dnia nastąpi implozja, są platformy DMP (Data Management Platforms). To właśnie dzięki platformom magazynującym i przetwarzającym Big Data w chmurze obliczeniowej, internet może rozwijać się spokojnie.
Internet umożliwił narodziny wielu biznesów, które bez niego nie miałyby żadnej ekonomicznej racji bytu. Gdyby zatem zabrakło sieci, wiele firm po prostu nie odnalazłoby się w rzeczywistości offline i byłoby skazanych na porażkę. Ewelina Hryszkiewicz, kierownik produktu Atman (firma jest największym operatorem centrum danych w Polsce) potwierdza, że nawet chwilowy brak dostępu do serwisu oznacza ogromne straty. Przykładem może być zaledwie 40-minutowa niedostępność witryny Amazon, która dwa lata temu kosztowała spółkę 4,8 mln dolarów. To oczywiście przykład giganta, w przypadku którego nawet chwilowa przerwa w funkcjonowaniu generuje kwoty wyrażane w milionach, ale dobrze pokazuje on skalę problemu.
Internetowy blackout równie mocno, co biznes, odczuliby sami użytkownicy, których liczba już teraz przekracza 3,3 mld. Utracilibyśmy bieżący, darmowy i łatwy dostęp do informacji, zdigitalizowanych dóbr kultury, książek, filmów, obrazów czy muzyki. Utrata cyfrowej biblioteki byłaby dziś zapewne bardziej bolesna, niż znany z antyku pożar „biblioteki świata” w Aleksandrii. Utracilibyśmy także naturalnego adresata naszych pytań, jakim jest Google. Ta wyszukiwarka już teraz odpowiada na ponad 100 miliardów zapytań internautów miesięcznie, z czego aż 1,17 mld to zapytania unikatowe. Być może równie mocno ucierpiałyby nasze stosunki ze znajomymi z mediów społecznościowych. Dzisiaj to właśnie komunikatory internetowe, jak np. Skype czy Messenger, stanowią jeden z głównych kanałów komunikacji, a media społecznościowe zaspokajają naszą ciekawość, streszczającą się w pytaniu: „co ciekawego u nich słychać?”. A zawsze coś słychać – według badań DOMO w ciągu minuty użytkownicy Facebooka tworzą blisko 2,5 mln nowych treści: postów, komentarzy, share’ów, lajków, etc.
Internet najważniejszy?
Dane stają się nową walutą biznesową i odgrywają niebagatelną rolę we współczesnych społeczeństwach informacyjnych. Dla niektórych państw sieć stała się tak kluczowym elementem życia, że postanowiły formalnie zapewnić do niej dostęp obywatelom. Tak stało się w Finlandii, która jako pierwszy kraj na świecie uznała internet za „dobro cywilizacyjne”, należące się każdemu człowiekowi. Finlandia zagwarantowała swoim mieszkańcom prawo do minimum jedno megabitowego dostępu do sieci 1 lipca 2010 roku.
Boleśnie efekt internetowego blackoutu w 2007 roku odczuła Estonia. To niewielkie nadbałtyckie państwo zdecydowało, że wszelkie decyzje administracyjne oraz akty prawne będą przechowywane wyłącznie w sieci, na serwerach państwowych. E-administracja okazała się tyleż śmiałym, co i przedwczesnym posunięciem, zwłaszcza biorąc pod uwagę geopolityczne położenie Estonii. Anonimowi cyberterroryści sparaliżowali funkcjonowanie estońskiej gospodarki i polityki atakami typu DDoS (Distributed Denial of Services). Bombardowali estońskie serwery rządowe gigantyczną liczbą zapytań, doprowadzając tym samym do ich przeciążenia. Przejęli i wykorzystali sieć połączonych ze sobą komputerów zainfekowanych złośliwym oprogramowaniem (botnet), do rozsyłania wiadomości-śmieci. Dwa największe estońskie banki, Hansapank i SEB Ühispank, musiały zawiesić usługi on-line i wstrzymać transakcje zagraniczne.
Hryszkiewicz podkreśla, że dzisiaj wcale nie trzeba agresji militarnej, by sparaliżować politykę. Wystarczy odciąć internet, by cały kraj pogrążył się w chaosie. Jej zdaniem nietrudno wyobrazić sobie podobny scenariusz w Polsce – Estonię sparaliżowała seria ataków DDoS, których realizacja nie wymaga specjalistycznej wiedzy informatycznej. Dlatego są one tak groźne. W Polsce ofiarą takich ataków padł niedawno np. Plus Bank, który utracił dane kilkudziesięciu klientów, czy LOT, który z tego powodu musiał tymczasowo zawiesić loty. To dwie duże firmy, które teoretycznie powinny być dobrze zabezpieczone przed podobnymi zdarzeniami, ale jak się jednak okazuje, nie były. Czy staliśmy się zatem niewolnikami internetu? Wygląda na to, że tak.
słk / ct
wp.pl