KORDIALNE

Pełna wersja: Wiedźmini istnieli naprawdę
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Opłacani, by zabijać dręczące ludzi potwory. Kosą, osikowym kołkiem, magią. Może i Geralt z Rivii jest literacką fikcją, ale Gyrda z Blechnarki czy Bacza z Keckovec istnieli naprawdę. I znali się na robocie.


[Obrazek: 0006GH9KD7VTH0HH-C122-F4.jpg]
Niestety prawdziwi wiedźmini nie wyglądali jak Geralt z Rivii /fot. Siergiej Goljonkin

Wyglądem nie przypominali słynnego białowłosego zabijaki z wiedźmińskiej sagi Sapkowskiego. Ale to ci niepozorni pasterze owiec, stróże kościelni czy wioskowe zielarki zamieniali się, kiedy było trzeba, w prawdziwych łowców upiorów.


Kapłani, wzywani przez naszych przodków do przepędzania złych mocy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Sługom bożym pomagali ludzie, którzy używali nie tylko modlitwy. I nie bali się ubrudzić rąk krwią!
Na kłopoty... kościelny
Prawdziwym wiedźminem mógł się stać nawet doświadczony kościelny. Opowieść o takim stróżu z Białej utrwalił kiedyś Jan Karłowicz. A było to tak...
Oto noc w noc ktoś łomotał w żelazną bramę cmentarza. Stary stróż, kiedy zorientował się, że ma do czynienia ze zmarłym, który powstał z grobu, szybko załatwił sprawę. Wziął igłę, nawlókł ją nicią z kłębka i wbił w upiora, nim ten zdążył zatopić w nim zmurszałe zębiska.
Kiedy żywy trup wrócił nad ranem do mogiły, kościelny, niczym Tezeusz po nici Ariadny, dotarł do schronienia potwora. Następnego dnia razem z księdzem rozkopali grób, włożyli w usta strzygonia trzygroszową monetę (czyli tak zwany obol zmarłych, wywodzącą się jeszcze ze starożytności symboliczną opłatę za transport w zaświaty) i przełożyli trupa na brzuch. Od tej pory już nie opuścił swego grobu.
Podobna drużyna do spraw nieumarłych - ksiądz plus kościelny - pojawia się w podkrakowskiej legendzie o Kasi, czekającej na powrót z wojny ukochanego Jasia. Któregoś wieczora doczekała się, lecz chłopak okazał się upiorem. Dziewczynie udało się uciec, gdy potwór chciał zawlec ją ze sobą do grobu. Wróciła nazajutrz z księdzem i kościelnym. Gdy otworzono grób Jasia-upiora, rozżalony i wściekły zaczął wygrażać narzeczonej. Lecz nie dogadywał jej długo, bo "wiedźmini" odrąbali mu głowę.

[Obrazek: 0006GHA3D4GXCWJ1-C122-F4.jpg]
A tak mógł prezentować się owczarz z Czarnostowa


Pod batem owczarza
Za zwalczanie krążących po świecie upiorów brały się też znachorki. W Kongresówce taka specjalistka ze wsi Młynarze pod Makowem Mazowieckim za drobną opłatą przepędzała rozmaite zmory z gospodarstw. Mamrotała przy tym zaklęcia, okadzała domy i okładała je cuchnącymi szmatami. Trudno jednak podejrzewać, żeby prawdziwe potwory wystraszyły się starszej pani palącej zioła.
Bardziej imponująco prezentowały się metody działającego w tym samym rejonie owczarza z Czarnostowa, który walczył z monstrami pod koniec XIX wieku. Jak można przeczytać w pracach poświęconych etnografii, był on w regionie człowiekiem-instytucją. Ponoć posyłano po niego nawet z arystokratycznych dworów, spod Łomży i Płocka. Przybywał na miejsce akcji uzbrojony w worek, do którego nikomu nie pozwalał zaglądać.
Po czym spędzał sam noc w "opętanym" domostwie. Nie wiadomo, jak wyglądały zmagania z upiorami - słychać było tylko mrożące krew w żyłach odgłosy walki, jęki i hałasy, przypominające trzask bata. Rankiem z budynku wyłaniał się mocno poturbowany owczarz z pełnym workiem. To, co w nim było, natychmiast topił w rzece lub jeziorze.
Miał opinię niezwyciężonego, ale i łasego na pieniądze. Wedle legendy, jego dobra passa skończyła się, gdy kiedyś przyjął łapówkę od... schwytanej zmory. Chciwość nie opłaciła się - odtąd złe duchy już go nie słuchały, a on sam zmarł jako żebrak.
[Obrazek: 0006GHAADGA071KR-C122-F4.jpg]
Łemkowscy baczowie potrafili nie tylko pozbywać się upiorów, ale też sterować zwierzętami /Roman Reinfuss

Jedenastolatka bez głowy
Cóż, walki z nocnymi duchami i topienie zmór w worku łatwo jest symulować. Inaczej było w przypadku akcji wiedźminów krążących po Podkarpaciu na Łemkowynie. Zwano ich baczami (nie mylić z bacami - pasterzami owiec).
Było ich wśród Łemków bardzo wielu. Do najznaczniejszych należeli: Leszko Babej, zwany Gyrda z Blechnarki i drugi nazwiskiem Bacza z Keckovec po stronie słowackiej. Pozostała po nich legenda, a po Babeju również samotny, kamienny nagrobek, jaki ostał się na zrujnowanym cmentarzu w Blechnarce - pisał etnograf Roman Reinfuss.
Baczowie pojawiali się na miejscu akcji, wzywani niczym karetka pogotowia, mająca zająć się żywym trupem dręczącym sąsiadów.
Interesujący przykład działalności zawodowych poskramiaczy upiorów miał miejsce przed I wojną światową w Radoszycach. Dwóch ogromnych chłopów sprowadzono do zmarłej 11-letniej dziewczynki, która nie dawała spokoju swoim bliskim - pisze archeolog Piotr Kotowicz.
Przed czekającym zadaniem przygotowano dla nich jedzenie oraz wódkę, ale nie skorzystali z zaproszenia. Jeden z nich natomiast zapalił świecę i czytał do późna książkę. Pół godziny przed północą udali się z krewnymi zmarłej na cmentarz, wykopali trumnę, lecz dziewczynki w niej nie było.
Dostrzegli ją jednak jak biegnie przez wieś i po pościgu złapali przy ostatnich zabudowaniach. Wówczas zaprowadzili ją do grobu, obcięli głowę i włożyli między nogi. Gdy wrócili do domu, byli mokrzy od potu. Zabieg jednak okazał się na tyle skuteczny, że dziewczynka przestała chodzić.
I straszenie się skończyło...

[Obrazek: 0006GHBNUDCNAE6O-C122-F4.jpg]
Tak wyglądały antywampiryczne pochówki: przykład z Bułgarii /Bin im Garten

Przykazania łowcy upiorów
Z "wiedźmińskiej" praktyki naszych łowców strzygoni i innych upiorów wyłania się następujący obraz ich metod działania: po pierwsze, odkopywali grób podejrzanego. Po drugie, zwłoki przewracali na brzuch, by wgryzały się w ziemię i nie mogły znaleźć wyjścia z mogiły.
Po trzecie, na wszelki wypadek przygważdżali truchło kołkiem albo zębem od brony. I wreszcie po czwarte, ukoronowaniem całej akcji była dekapitacja umarlaka. Czerep należało umieścić między nogami byłego upiora.
We wsi Jawornik pod Sanokiem nie było chyba jednego nieboszczyka, który zachowałby nienaruszoną głowę - pisał dziewiętnastowieczny etnograf Oskar Kolberg. Zapał rodzimych łowców potworów rozlewał się na cały kraj, jak Polska długa i szeroka. Między XVII a XX stuleciem obcinano głowy sierpami i motykami "upiorom" pod Krakowem, pod Łodzią i pod Gdańskiem, na Mazurach i na Wołyniu.
Z kolei wczesnośredniowieczne pochówki "antywampiryczne", mające zapobiec powrotowi umarlaków z zaświatów, znaleźli naukowcy między innymi w Brześciu Kujawskim, Kałdusie i Niemczy.
Ofiarami tych praktyk padali nieboszczycy budzący podejrzenia nawet z całkiem niewinnych przyczyn, między innymi wyróżniający się za życia nietypowym wyglądem lub wskutek choroby, na przykład plujący krwią.
Czasem wystarczało nieodpowiednie pochodzenie. Badając "antywampiryczne" pochówki z XVII-XVIII wieku w Drawsku nad Notecią, polscy i amerykańscy badacze zastanawiali się nawet, czy tamtejsze "wampiry" nie były niechcianymi przybyszami, imigrantami! Analizy jednak w tym przypadku to wykluczyły.
Tym niemniej, wśród "podejrzanych" na polskich wsiach tradycyjnie znajdowali się ludzie o "niepewnym" pochodzeniu - na przykład wywodzący się z rodzin, w których ktoś parał się magią lub był kiedyś wzięty za upiora. Kto wie, czy na celowniku nie znalazł się nawet nieszczęsny owczarz z Mazowsza, który najpierw sam łapał zmory, a potem dał im się przekupić...




Adam Węgłowski - Redaktor miesięcznika "Focus Historia", w którym zajmuje się m.in. historycznymi śledztwami. Pisuje też do "Tygodnika Powszechnego", "Śledczego", "W podróży", "Zwierciadła". Wydał powieść kryminalną "Przypadek Ritterów", "Bardzo polską historię wszystkiego", a ostatnio książkę "Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie".

Źródło: interia.pl/historia
Coś w tym jest ale pewnie wiele osób (możliwe że akurat złych) zginęło przez zacofanie w ludzkiej świadomości. Te krucjaty na tle religijnym niestety trwają do dzisiaj. I o zgrozo!!! Rozwijają się!
A więc zwyczajni hochsztaplerzy jak wrozbita Maciej.
Tak się zastanawiam, ile to rzeczy jeszcze nie wiemy i żeby pewnie nie internet, to nigdy o tych wydarzeniach bym się
nie dowiedziała. A niektórzy mówią, że nie było mordów na niewinnych ludziach...
Ci wiedźmini raczej nikogo nie mordowali, tylko profanowali zwłoki.
A to to co i dalsza tego część:


Cytat:Kapłani, wzywani przez naszych przodków do przepędzania złych mocy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Sługom bożym pomagali ludzie, którzy używali nie tylko modlitwy. I nie bali się ubrudzić rąk krwią!
Oczywiście,że płatni zabójcy zawsze istnieli i nadal istnieć będą budząc podziw "cielaków".
To przecież legenda o osobnikach o nieprzeciętnych genach.
Wiedźmini istnieli, istnieją i będą istnieli dopóki istnieje rodzaj ludzki, bo ludzie mają coś takiego, że są podatni na różne wierzenia w stwory, strzygi, zmory, zombi, nocne duchy   i co tylko wyobraźnia podsunie...i będą też ludzie, którzy w sprytny sposób wykorzystają te ludzkie wierzenia dla swojego zysku.
Nazwę takim ludziom Wiedźmini nadał chyba po raz pierwszy pisarz Andrzej Sapkowski, chociaż może i wcześniej istniała? tworząc postać  Wiedźmina opartą w części na legendach....współcześni egzorcyści kojarzą mi się też z Wiedźminami. zhm
Stron: 1 2