KORDIALNE

Pełna wersja: Kim jest lekarz medycyny estetycznej w Polsce?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Nie wszyscy o tym wiedzą, ale w Polsce nie ma specjalizacji z medycyny estetycznej. Lekarz każdej specjalizacji np. zarówno dermatolog, okulista jaki i stomatolog, może nim zostać pod warunkiem, że będzie chciał się samodzielnie kształcić w tym kierunku. Na potrzeby tej stosunkowo nowej gałęzi medycyny w naszym kraju zostały utworzone dla lekarzy podyplomowe studia, z medycyny estetycznej.


ie wykształcenie powinien posiadać lekarz medycyny estetycznej?
Nie ma żadnych uregulowań na ten temat. W Polsce zabiegi medycyny estetycznej może wykonywać lekarz jakiejkolwiek specjalizacji. W praktyce jest tak, że często lekarze, którzy chcą się zajmować tą dziedziną, podejmują studia podyplomowe z medycyny estetycznej, które są prowadzone przez różne uczelnie, a także przez Polskie Towarzystwo Lekarskie, kierowane przez dr Andrzeja Ignaciuka. Są też lekarze, którzy umiejętności zdobywają jedynie na jedno — czy dwudniowych szkoleniach, organizowanych przez dystrybutorów i producentów preparatów i urządzeń wykorzystywanych w zabiegach.
Czy wiesz, że nie ma czegoś takiego jak specjalizacja z medycyny estetycznej?
Nie ma takiej specjalizacji, ponieważ medycyna estetyczna jest ciągle nową dziedziną i bardziej niż leczeniem zajmuje się upiększaniem. Z drugiej strony jest oczywiście coraz większe zapotrzebowanie na regulacje, które by jasno określiły, kto może wykonywać zabiegi i jakie, a także jak powinien być wykształcony lekarz medycyny estetycznej. Taka próba regulacji rynku właśnie odbywa się w Anglii. Zaczęło się od afery z implantami piersi, które okazały się zwykłym silikonem technicznym. Powstało wtedy wiele raportów i analiz na temat rynku medycyny estetycznej, oraz idea, aby stworzyć sposób certyfikacji i program nauczania, który zostałby włączony do systemu edukacji. Trzy lata temu Queen Mary University of London, jako pierwszy uniwersytet wprowadził taki program na poziomie studiów magisterskich (tzw. level 7). Należę do pierwszego rocznika lekarzy, którzy takie studia właśnie skończyli, jestem też jedynym jak dotąd absolwentem – Polakiem. Teoretycznie mógłbym teraz pójść do Izby Lekarskiej i zgłosić spełnienie wymagań dotyczących specjalizacji z medycyny estetycznej, tyle że według systemu brytyjskiego, a nie w polskiego, gdyż w naszym kraju system specjalizacji jest inaczej uregulowany, a specjalizacji z medycyny estetycznej, jak wspomniałem na początku nie ma. Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że nie da się być bardziej wykształconym lekarzem w dziedzinie medycyny estetycznej, niż ja jestem obecnie. Nie istnieje żaden wyższy stopień nauczania.
Jak wyglądały te studia? Były ekstremalnie intensywne, a poziom kształcenia był bardzo wysoki. Program (prawie 1800 godzin), składał się z wielu modułów. Zaczęło się od intensywnych zajęć teoretycznych na temat skóry, jej budowy i fizjologii, których celem było zbudowanie głębokiej świadomości tych zagadnień w kontekście kojarzenia faktów i łączenia własnej wiedzy z badaniami naukowymi i praktyką. Na temat każdej poruszanej metody czy technologii – botoksu, kwasu hialuronowego i innych wypełniaczy, pilingów, laserów, itp. – w ramach studiów przedstawiano podstawy teoretyczne. Informacje były uzupełniane badaniami i literaturą naukową. Sporo było zajęć poświęconych psychologii (na żadnych polskich studiach podyplomowych czy kursach nie spotkałem się z taką intensywnością omawiania tych zagadnień), w tym np. dysmorfofobii, a także zagadnieniom prawnym. Ale też było mnóstwo informacji na temat wypadania włosów, przeszczepiania tłuszczu, komórek macierzystych i medycyny regeneracyjnej. Przez cały czas studiów non stop się uczyłem, pisałem wiele prac zaliczeniowych i egzaminów cząstkowych. Studia kończyła praca naukowa i egzamin.
To były moje trzecie studia w dziedzinie medycyny estetycznej – po studiach podyplomowych z medycyny estetycznej na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym oraz studiach w Podyplomowej Szkole Medycyny Estetycznej PTMEiAA (Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti-Aging). Różniły się one tym, że oprócz liczby godzin (np. podyplomowe studia na WUM to było 200 godzin kształcenia, a w PTMEiAA ok. 400 godzin, podczas gdy teraz miałem ich 1800), przede wszystkim podstawami nauczania. Program był prowadzony w oparciu o EBM (evidence-based medicine, czyli medycynę oparta na dowodach), a więc wiedzę obiektywną, a nie informacje od producentów preparatów i urządzeń. Jednym słowem, wszystko czego się uczyliśmy, miało poparcie w wynikach prac naukowych. Każde moje zadanie zaliczeniowe musiało być małą pracą naukową, napisaną w oparciu o źródła/publikacje w czasopismach medycznych, podczas gdy w Polsce podstawą nauczania są głównie wykłady i prezentacje, które trzeba przyjąć niejako na wiarę. W naszym kraju nawet jeśli program jest ciekawy, to gorzej jest z jego kompleksowością i realizacją, a rola uczestników jest raczej pasywna.

Nie tylko o sam tytuł i prestiż chodzi,
Największą wartością studiów w Queen Mary University of London jest umiejętność efektywnego szukania informacji, krytycznego ich analizowania, kojarzenia faktów oraz uczenie się niezależnego myślenia. Wielu moich pacjentów zastanawia się, skąd mam tak rozległą wiedzę i jak to możliwe, że osiągam lepsze efekty niż inni lekarze, chociaż teoretycznie posługuję się tymi samymi metodami. No właśnie dlatego, że niczego, co dostaję od producentów, nie przyjmuję na wiarę i na bazie ich preparatów i urządzeń, zgodnie ze zdobytą przez siebie wiedzą, sam opracowuję własne protokoły zabiegowe. Wiedza, o którą się wzbogaciłem, jest unikalna, bardzo porządkuje to, co już było mi znane, ale też to, czego jeszcze nie wiedziałem lub nie do końca rozumiałem, i od początku studiów korzystam z niej intensywnie w mojej pracy, tworząc autorskie metody, których moim zdaniem nikt w Polsce nie jest w stanie powtórzyć, oraz usprawniając metody, które znam.
Kurs kursowi nierówny.
Wystarczy wrzucić nazwy i porównać programy oraz liczbę godzin. Istnieje np. w Stanach Zjednoczonych American Academy of Aesthetic Medicine. Ładnie brzmi, gdy się powie, że jest się jedynym czy pierwszym polskim lekarzem, który ją skończył. Tyle tylko, że kurs pierwszego stopnia trwa tam trzy dni, a drugiego stopnia – pięć dni, czyli w sumie 8 dni po 8 godzin, co daje 64 godziny na kompleksowe szkolenie z medycyny estetycznej. Ja w ramach studiów w Londynie na tylko jeden moduł z medycyny estetycznej (np. botoks, wypełniacze) poświęcałem więcej godzin. W porównaniu ze studiami podyplomowymi w Polsce, czy studiami w Anglii, taki tygodniowy kurs medycyny estetycznej niewiele więc znaczy.
Patrząc na intensywność zajęć i czas, jaki poświęciłem na naukę, widać, że trzeba być bardzo zdeterminowanym, aby podjąć się takich studiów jak ja, nie rezygnując z normalnej pracy. Po prostu na pewnym etapie lekarze często poprzestają na tym, czego się już nauczyli bądź uczą na krótkich szkoleniach i warsztatach organizowanych przez firmy produkujące i dystrybuujące sprzęt i preparaty, bo twierdzą, że na nic innego nie mają czasu. Ja, choć nie mam go więcej niż oni (oprócz pracy jest jeszcze rodzina), ciągle się dokształcam i dzięki temu jestem coraz bardziej skuteczny w rozwiązywaniu urodowych problemów.
Zatem kto zasługuje na miano dobrze wykształconego lekarza zajmującego się medycyną estetyczną w naszym kraju?
Taki lekarz musi mieć wiedzę, której nie da się zdobyć tylko na studiach podyplomowych. Bardzo ważne jest więc samokształcenie, głównie w oparciu o dodatkowe szkolenia i publikacje zagraniczne, własną praktykę oraz umiejętność wyciągania wniosków. Taki lekarz powinien dużo czytać, najlepiej specjalistyczne publikacje zagraniczne, a także umieć wykorzystywać zdobytą wiedzę. Jednocześnie nie można przyjmować w ciemno wszystkiego, co przeczyta i usłyszy. Musi mieć krytyczne podejście, otwarty umysł i odwagę podążania własnymi ścieżkami.
Wiedzę powinien sobie od czasu do czasu odświeżyć, bo na kursach z medycyny estetycznej nauczanie jest skoncentrowane często tylko na jednym aspekcie np. bardziej na histologii, czyli budowie skóry i tkanek, natomiast lekarzom często brakuje dokładnej znajomości fizjologii. Poza tym w tej dziedzinie z miesiąca na miesiąc pojawiają się nowe techniki i możliwości i trzeba być naprawdę bardzo na bieżąco, aby znać wszelkie możliwości, jakie daje medycyna estetyczna.
Jeśli mam być szczery, radzę unikać lekarzy, którzy na co dzień zajmują się inną specjalizacją i tylko dorabiają „robiąc” botoks i kwas. Taki lekarz nie ma zazwyczaj ani sił, ani czasu, by inwestować we własny rozwój. I nie oferuje pacjentowi prawdziwych nowoczesnych terapii, nie wspominając o całościowym spojrzeniu na jego twarz i na problemy starzenia się.

Dr.Marek Wasiluk
Zwyczajnie jak to ludzie, miotają sie między chirurgią plastyczną konieczną a spełnianiem fanaberii za pieniądze.
W końcu przysięga Hipokratesa to starożytny przeżytek.
Taki lekarz moim zdaniem powinien być dobrym psychologiem.
Za trzy tysiące da się przeżyć.
Trzy tysiące? Tacy lekarze zarabiają mając swoje gabinety, przeciętnie i minimalnie, 30 tyś. zł miesięcznie.
Weź przykładowo dentystę, który dziennie przyjmie nie więcej niż 10 pacjentów. Od każdego skasuje
minimum stówę, to ma już 30 tyś. zł. A niech by nawet 20 tyś. zł ale nie trzy tysiące. ubawa
Zauważ Hogan,że między dentystami leczącymi pierwszy narząd układu pokarmowego a wpływającymi tylko na lepsze postrzeganie siebie osobników z kompleksami jest jednak pewna różnica.

Chciała byś przez dziesięć godzin dzień w dzień ślęczeć w jednej pozycji przy wrzeszczacym z bólu pacjencie niekoniecznie dbającym o higenę?
Inżynier też siedzi po osiem i więcej godzin dziennie przy komputerze gapiąc się w dokumentację. Tyle, że za pomyłkę zawsze może go odwiedzić prokurator.
Iza, są też lekarze, u których za 5 minutową wizytę dostaniesz skierowanie na badania, oczywiście prywatne, a zostawisz nawet 400 zł.
Robociku, nie twierdzę, że to jest niepodważalne, jednakże, wnioskuję to po obserwacji dentystów z którymi mam styczność.
I dlaczego 10 godzin? Oni pracują prywatnie góra po 6 godzin a jeden pacjent, to maksymalnie pół godziny.

Jak kiedyś zapytałam się mojej dentystki, czy wiedziała o tym, że w przyszłości będzie dentystką, to odpowiedziała, że tak.
Chciała być dentystką już jako małe dziecko i twierdziła, że nic jej nie przeszkadza, że ludzie przychodzą z nieumytymi zębami, zaniedbanymi, brudnymi i z dziurami. Powiedziała, że lubi to robić a te grzebanie w zębach, w szczególności sprawia jej frajdę.
Odrzekłam, że ja bym tak nie potrafiła i że podziwiam ją za to, tak jak każdego dentystę.

Tak Józiu, wiem o tym, bo sama miałam szereg różnych dodatkowych badań, prześwietleń i chirurgii. Koszty były tylko ze mnie, z
jednej pacjentki ogromne.
Sześć godzin?
No cóż...
Ze zwykłej rozmowy z dętystką.
Wstaje o ósmej,czeka na pacjenta.
Ten zaspał na autobus ,albo samochód mu nie odpalił.Dotarł na dziewiątą.Na dziesiątą trzydzieści był umówiony następny.
W międzyczasie pojawił się ktoś z bólem,niewytrzymywalnym.
Zakładając,że spóźniony poczeka-przyjmę.Ten umówiony drze mordę.
Pojawił się ten letkiewicz i koniecznie musi być pierwszy.
Zaistniała potrzeba fizjologiczna.
Wytrzymam!
Jeszcze co chwila dzwonią telefony względem umówienia na wizytę.
Przychodzi baba,którą ostatnio obrabialiśmy narzekając,a okazuje się,że tylko jej się nudzi i chciała pogadać.
Późny obiad jak na gwoxdziach.
Trzeba jeszcze zamówić materiały(cena znana tylko wtajemniczonym) i zobaczyć co w dentystyce są za nowości i nie być do tyłu.
Godzina 02.30-walą do drzwi policjanci z połamaną szczęką pijanego delikwenta.
Drutowanie trwa do rana.
Ale wymyślasz bajki :lol:
Takie cuda to może u państwowego a nie u prywaciarzy ubawa2

Żaden dentysta prywatny nie siedzi ani w nocy ani nic z tych rzeczy. Nikomu poza kolejką nic nie robi.
Jak ktoś chce bez kolejki, to proszę bardzo, niech idzie do państwowego, tam poczeka... z miesiąc w kolejce, z bólem!
W każdym fachu idzie po latach zrozumieć,że miękkie serce ma się wprost proporcjonalnie do twardych czterech liter.
zhm