Oczywiście, kieruje mną sentyment, ale również miło wspominam lata dziewięćdziesiąte, podobnie jak końcówkę lat osiemdziesiątych. Podobnie jak starsi ode mnie miło wspominają lata siedemdziesiąte czy sześćdziesiate. Zawsze lata naszego dzieciństwa i młodości wspominamy ciepło, z rozrzewnieniem i uważamy, że były lepsze niż czasy współczesne. Nawet ludzie, którzy przeżyli okupację jako młodzi ludzie wspominają ten czas... ciepło. Bo wtedy pierwszy raz byli zakochani, mogli ponaparzać się z Niemcami, wiosna pachniała jakoś lepiej i inaczej i tak naprawdę, nie miało to aż takiego znaczenia, że wokół leżały trupy, każdy dzień mógł być ostatni, a suchy chleb smakował jak najsoczystsza pomarańcza.
Wracając do tematu, mógłbym opowiadać o latach dziewięćdziesiątych i opowiadać. O muzyce tamtych lat, zdobywaniu płyt i kaset, pierwszych dziewczynach, seksie, imprezach, klimacie nocnych audycji w Trójce, pogardzie dla "dyskomułów", filmach w kinie "Zjednoczenie" z drewnianymi krzesłami i jajkiem rozbryzganym na ekranie, kasetach video i pierwszych pornolach i filmach akcji ze Schwarzeneggerem, Stallonem, Van Dammem i Seagallem. Mógłbym opowiadać o tylu rzeczach i zawsze robiłbym to z takim ciepłem na serduchu, podobnie jak mój dużo starszy brat opowiadałby o latach osiemdziesiątych, a dziewięćdziesiąte uznawałby za ch...we.
Nie wiem czy lata dziewięćdziesiąte były jakieś lepsze, obiektywnie patrząc, pewnie nie. Przecież to był czas przemian, największych przekrętów, bandyterki, piractwa, afer, najgorszej odmiany muzyki pop, techno, rapu, disco polo (blee...), ale co z tego, skoro dla mnie to były najpiękniejsze lata? Powstał ostatni, oryginalny gatunek muzyczny pokolenia (grunge), później już nigdy nowa muzyka nie reprezentowała żadnego, współczesnego jej pokolenia. Dla mnie to były piękne czasy, ale dla wielu (jakoś dziwnie nie moich równolatków, hehe) były to czasy tragiczne i do dupy.